“Nie straszne nam wichry i burze. Niegroźne nam deszcze ulewne. Nie pochłoną nas bagna, kałuże. Nasze peleryny są pewne!
Jesteśmy nieprzemakalni….” mruczę sobie pod nosem, ale wnerw mam nieziemski.
Z tą nieprzemakalnością, jest bowiem słabo. Tydzień ulewnych deszczy narobił sporo strat, nawet na tak małym i odizolowanym od gruntu areale jak mój.
Najpierw padł rozsadnik. Miałam w nim Mini Pak-Choi pozostawione do kwitnięcia, na zbiór nasion. Plastikowa konstrukcja nie wytrzymała zadanej jej ilości wody, i rynienka złożyła się, przewracając. Udało mi się uratować dosłownie jedną sztukę. Reszta 🙁
Gdybym była na miejscu, może udałoby się uratować więcej sztuk, ale niestety byłam w mieście. Kapustki przeleżały się w wodzie. Tatara, i kicha.
W rynience rosły też rozsady karłowych jarmużów. 2 sztuki uratowane.
Kolejny klops to skrzynki z nawadnianiem, czyli te z rezerwuarem na wodę. Zgromadziło się jej takie mnóstwo, że ziemia cały czas była w skrzynkach niczym bagno Szreka. Zanim wylałam ten robiący złą robotę nadmiar, który jest błogosławieństwem w czasie suszy, a w przypadku ulewnych deszczy powoduje, że ziemia w skrzynce nie ma jak wyschnąć; koperek z nasturcją, które w nich rosną, jak też mizuny i inne listki, zrudziały na końcówkach liści. Teraz jest już ciepło więc mam nadzieję na powrót równowagi, ale co się już stało, to się nie odstanie. Zalanie, zawsze kończy się tak samo.
W międzyczasie zawiązały pięknie borówki i truskawki. Te pierwsze deszcze spędziły pod dachem, więc nic im raczej nie będzie, ale z truskawkami już nie tak różowo. Skrzynie wystają poza górny taras akurat w miejscu, w którym rosną truskawki. Nie są więc osłonięte od deszczu. Lało po nich równo, i choć wielgaśne liściory robiły owocom za parasole, to i tak wszystkie, które akurat zaczęły nabierać rumieńców podgniły.
Mocno oberwały pomidorowe rozsady na jesienny zbiór, które w czasie największej ulewy stały na zewnątrz pod dachem. Wiatr i smagający deszcz, w połączeniu z chłodem nocy, zrobiły z nich piegusowate biedactwa. Przemoknięte liście dosłownie zlane, wyglądały jakby tkanki w nich popękały. Zacinało tak okrutnie, że nawet fakt, że stały pod dachem nic tu nie zmienił. Dokładnie tak samo jak w tych, które zostawiłam przed Zimnymi Ogrodnikami na noc, na parapecie zewnętrznym. Odchorują, jak nic. Cieszę, się że choć część zostawiłam w domu na parapecie. Miały ciemno, ale lepsze lekko wyciągnięte, niż z podeszczowymi nekrozami.
Zalało też skrzynki z truskawkami zwisającymi. Dwie sztuki nie przetrwały tego eksperymentu, reszta jest w nienajgorszej kondycji.
Napomknę, przy okazji, że moje niezadowolenie z zakupów w sadowniczy.pl rośnie z dnia na dzień. Nie napisałam jeszcze recenzji, bo cały czas obserwuję, co się dzieje z posadzonymi od nich roślinami. Z przykrością stwierdzam, że to porażka. Więcej nie popełnię zakupów w tym sklepie. I nie polecam go z pewnością. Tylko truskawki wyszły w miarę obronną ręką.
Wilgoć i ciepło, wiadomo, ślimaki. Wspinają się mi po dzikim winie na balkon. Uh, łobuzy. Co dzień zbieram kubeczek. Zastanawiam się co z nimi robić podobno krem ze śluzu jest bardzo w cenie. Może jakiś karny obóz pracy? Niechby odpracowały ten wikt na krzywy ryj
Tyle doniesień z frontu walki z powodzią. Teraz troszkę radosnych wieści. Zawiązały się pierwsze pomidorki. Tym razem najniecierpliwszy okazał się Dwarf Red Heart.
Reszta balkonowców kwitnie, lub zbiera się do kwitnienia. Wysiane ogórki wzeszły. Posadziłam już też wszystkie papryki. Zostały tylko rozsady Dwarfów do skrzyń w gruncie i kilka wysokich rarytasów typu Wolverine, czy Xanadu Green Goddess, z którą wiąże się ciekawa historia.
Dostałam kilka nasionek od znajomej forumki. Było moim cichym marzeniem mieć tą odmianę w kolekcji, gdyż jest niebywale urodziwa. Pech chciał, że mojej jedynej wysianej sztuce, przyplątał się problem na łodydze. Opiszę go w następnym poście, bo to doskonały przykład jak uratować pomidora ukorzeniając jego czubek.
Udało się pięknie i moja bogini jest już w zasadzie gotowa do posadzenia.
Mam nadzieję, że w Waszych uprawach deszcze nie narobiły szkód, i wszystko Wam pięknie kwitnie i rośnie.
Ja zbieram się do założenia nawadniania, bo wkrótce wakacje, a deszcze nie będą trwały wiecznie….mam nadzieję. Relacja walki z moją Irrigatią oczywiście pojawi się na blogu.
Z ogrodniczym pozdrowieniem
Anja